Jak Janosika na Spiszu łapali
- W kiyrpcach ku niebu
- 29 sty 2021
- 7 minut(y) czytania
Napisal Michał Balara
z Frydmana wr. 1934.
Jest wiele pięknych legend związanych z Janosikiem i jego zbójami. Stanowią one niebywale atrakcyjny i ciekawy element naszej kultury. Są związane nie tylko z tradycją i historią, ale także z osobami zamieszkującymi Podtatrzański region. Bywają tajemnicze, romantyczne a czasem komiczne. Jednym słowem potrafią zainteresować nawet najbardziej wymagających słuchaczy i czytelników.
Dziś przedstawimy Wam legendę, z której dowiecie się, że Janosik to i w seminarium studiował !
Gróf spiski jechał śterema białymi jak mleko koniami wąską cysarską z Falsztyna na Niedzicki Zamek. Konie wypasione jak bitangi, pizgały zadkami i gnały cwałem, bo wózek z góry na dół sam tulał się za nimi. Gróf se ino cygar w gębie poprawiał i przypatrzówał się na beczułkę, czy je cała. Było w niej pełniućko dukatów nazbieranyk z porcyje we Frydmanie, w Krempachach, Nowej Białej i Dursztynie, Wlecemboga już dojeżdżali pod Niedzicki Zamek, kie zbójnicy uwijali się brzeziną. Prawie przy Baculakowym młynie wyskoczyli z lasa Jasiontek, Moryndek i Gałajda, chłopy śmizne jak habiny, stanęli na mostku, łapili konie za pyski i ozkazali:
- Hop, stój, nie jechaj!
- Przednie konie wyprahaj!
A Gałajda zaś przyłożył lufeczkę piśtolca ku głowie grófa i skrzyczał:
- Bohu duszu, a mnie pieniądze!
Pan, rad nierad, musiał beczółkę oddać, choć mu było markotno za nią, bo milsze było mu życie niż pieniądze. Jasiontek i Moryndek wyprzągnęli pierwszą parę koni, posiadali na nie, beczółkę zaś uwiazali koniom u ogonów, siad na nią Gałajda i tak jechali w las, jaże dudniało; beczółka na korzeniak podhipkowała jak naduta macherzyna. I byłoby sićko nic, ale w jantołku wybiło dziurę i pieniądze po drodze suły się jak krupy z worka i całą drogę było znać za nimi, dzie pojechali.
Janosik, co na brzesku stał i całej rzeczy się przypatrzówał, bo harnaś taką robotą się nie babrał, gwizdnął ino na palcu i zawołał na towarzyszów:
-Sem sa!
Zbójnicy odpowiedzieli mu śpiewem:
Chłopcy my, chłopcy my, jednej myśli,
zabić się nie domy , choćby diabli przyśli.
Obertnyli konie i prosto zajechali ku Janosikowi. Potem sićka puścili się prosto ponad Cisówke bez Barbinkową na Mariosową Dolinę. Po drodze zobaczyli, że nad Niedzicą dziewczęta pasą woły i od razu im zaśpiewali:
Niedzickie dziewcynta takie paradnice,
ze jedna u drugiej pozyco spódnice.
A dziewczęta im zaraz odspiewały:
Janicku, Janicku, co ci po konicku?
Kup sobie somara, bedziy z tobom para, hu-ha!

Zbỏjnikom było nie po woli, że im tak niedziczanki odrąbały, ale nie dbali na nic, ino puścili się dalej.
Na Mariosowej Dolinie piersza rzec była pieniądze sować, bo jakby padła niepeć, że trza było uciekać, to jakże ik wlec za sobą. Jasiontek odrazu nased na nik dobre miejsce pod jedlom o trzof wierchak niedaleko studni, co się w nięj regiment wojska zapadło, Barz był rad, że znowa dukaty mają, bo już im tak wyszły, że musiał sukmanę w karczmie zastawić, i od radości jaże se zawiód:
Dana, ino dana, ka moja sukmana?
Piju chłopcy na niom od samego rana.
Janosik zaś nasuł do pasa pół gbeła dukatów, towarzyszom dał po miarce, potem kazał wybrać dołek pod jedlicom, wymurówać ścianai wsuć reszte pieniędzy; za tela zaś Janosik wyszeł na Krzeminową Skałkę, obertnął się na jednej nodze i puścił doliną głos:
Nic mnie tak nie ciesy, jacy trzy talenta,
śpiewanie i granie, i piykne dziywcynta.
Był to znak, że ka się Janosik znajduje, bo sićka zbójnicy poznali go po głosie. Towarzysze zaś z drugiej skały dali o sobie znać też śpiewem:
Ni ma tyz to, ni ma jako na Falstynie,
wyjdzies na skołecke, widzisz pociesynie.
A Gałajda zaś, co na warcie stał, kiwał się na nawyższej jedlicy i wse śpiewał mocnymn głosem jaże cetyna leciała ze smreków:
Gorzała sosna, gorzała, frejerka pod niom siedziała.
Pozol sie, Boże, tyj sosny, zgorzał jej wiyniec tyj wiesny.
Potem zeszeł harnaś spokojnie, że nie ma nic nowego, widział, że dołeczek gotowy, ściany omurówane i pieniądze nasute, kazał towarzyszom, żeby przynieśli z potoka wielgom skałę coby była do grzyba podobno, do musorki, i niek pomału przykryją dukaty. Josiontek i Moryndek już warciućko nieśli bryłę wielgaszną jak dźwirze kościelne, a tele mieli siły, że ino jednym paluszkiem przytrzymówali ją ze spodku - ba, jeszcze se i krzesali piętami na nutę:
Poseł ci Jo, poseł, na Orawę młócić,
cepy mi się potargały, musiołek się wrócić.

Kie zbójnicy przykrywali pieniądze skałą, to Janosik ino trzy krzyżyczki na niej zrobił, obyrtnął się trzy razy w powietrzu za jednym zerwaniem i wystrzelił z piśtolca to już ani ciert te dukaty nie nalaz ani skały nie dźwignął. Te pieniądze i dziś tam leżą w tym dołeczku i żaden skałe nie zdole dźwignạć. Ho, ho, kielo tam już frydmanianie folg złamali i ani chnu tego grzyba z kamienia; abo się folga zemsknie, abo zaś, jak dziesięcif chłopów legnie na nia, to się złamie. Poradziłby chyba, ale ino taki parobek, co się na wietku narodził i żadnej dziewki się jeszcze nie tnạł. Ne i byłoby sićko nic, ale gróf ozgniewał sie barz na Janosika, ze mu ten jantołek pieniędzy odebrał. Napisał do Pesztu i przysłali mu na pomoc trzy regimenty bandurów. Letko im było naiść Janosika, bo ino dukaty po drodze zbierali i szli na Mariosową Dolinę. Resztę bandurów wyciągli liniją od Jaworzyny ku Niedzickiemu Zamku i od Jurgowa ku Frydmanu. Gałajda, co na smrecku się husiał, ozpatrzówał się po polanie i śpiewał:
Polana, polana, ftoregoś pana?
Polane skosiyli, pana obiesili.
Wtedy dało się mu pożreć, a tu bez polanę walicały regiment bandurów.
Polana, polana, na polanie młacka,
uciekojcie, chłopcy, bo będzie łapacka!
Zajęczał z całej piersi, ze ino wierchy dygotały, ne i zbójnicy ozlecieli się na sićkie strony. Janosik choć miał siekierkę, co za jeden regiment wojska obstała, to nie móg się im postawić, bo bandurów było śtery regimenty. Wyspindrał się ino na wierszyk jedlicy, siad se między konary i jeszcze bandurów przegorzoł:
Trzeba będzie, trzeba, siekierke naprawić,
bo mie bandurowie obiecujom zabić.
A bandurzy kie go uwidzieli na wierszycku, to rąbali szablami po gałęziaf, ino drzazgi leciały.
Janosik widział, że niepeć hip z jedle na smreka, ino się zębami cetyny dołapił, bo smrek bvł dość obdalno od jedle, potem dołapił się rekoma i wydrapał się na sam wierszyk. Kie bandury wychodzili na smreka, to znowa hipnał na dalszego smreka, ale daleko był i gałęzi nic nie miał, to ino siekierkę rucił, wbiła się do drzewa hipnął i przytrzymał się jej i znowa dalej, jaże zaszeł na kraj lasu i puścił się prosto polami ku Krempachom, a bandurzy za nim, To się skrył do potoka, to za wierch, a bandurzy ino szablami zwonili. Nie miał się dzie podzieć, jaże do dziedziny skoczył, zaleciał prostu ku kościołu, bechnął w babińcu Panience Marii garść dukatów, żeby mnu ta wse pomogła, i wio na farę. Otworzył dźwirze, a farar ze strachem pyta się:
- Pre Boha, co fces?!
- Ja som Janosik, harnaś zbójników odpowiedział i strząsnął głową, żeby się mu warkocze ułożyły.
- Janicku, toś ty?!
Przyznał się do niego ksiądz i obłapili się oba, jaz im kości trzeszczały przecie my wjedno w Podolincu na księdzów się uczyli, ino żeś ty potem na zbój poszeł.
- Bandurzy mię łapią odpowiedział Janosik.
Ksiądz w te czasy poźrał do okna i widział, że już kapure otwierają. Już są tu – narzekał ksiądz jeszcze i mnie z tobą obwieszą! Dzie ja cię tu skryję?... Janosik się na to ośmiał, bo mu durkło cosi do
głowy, hipnął ku szafce, zdjon z kołka rewerendę i za amen już był z niego ksiądz jak jaki kanonik. Bandurzy wleźli do fary, pofalili Boga, po całowali w rękę kanonika, bo był ważniejszy i persone miat szumniejszą, i jeden stary bandur, zadyszany, wyjąkał:
-Dzie jest Janosik? Tu poleciał do fary, widzielimy go.
A Janosik w te czasy ostro z krzykiem na bandurów:
- Basama teremtetel! To ja mam wiedzieć dzie Janosik? Wy, gałgani, wy łapace, darebacze, to tak go łapiecie?!
Bandurzy zahańbili się okrutnie, od razu się nawyrtli, przepytali pięknie ladnie księdzów i ozeszli się po całej dziedzinie i szukali Janosika po każdym kąciku, że nawet dyle w izbaf gazdowskif i konwencyjaskif poprzewracali. A Janosik zeblok rewerendeę, siedli se oba z fararem, dawni towarzysze, zjedli po jednej pieczonej gęsi na wieczerzę i napili się czerwonego wina, kielo ino fcieli. Janosik za to dał księdzu taką moc, że każdą noc móg brać w Zielonej pod Niedzickim Zamkiem telo złota, kielo ino fciał, ino że go musiał używać na okraszenie kościoła. Po dobrej godzinie, przed północą, poszeł se Janosik Znowu na Mariosową Dolinę, a bandurzy wrócili na zamek jak głuptaki.
Tak wej bandurzy obstali, bo Janosik miał nie ino siłe, ale i rozum w głowie.

Balara Michał (19 VIII 1904 Frydman - 4 VIII 1988 Nowy Targ). Pochodził z pol. rodziny we Frydmanie. Zasłużony działacz na Spiszu Pol. i na Podhalu, z zawodu nauczyciel. Po nauce w szkole podst. (wówczas węgierskiej) w rodzinnej wsi, przeszedł kolejno przez węg. i słow. gimnazja w Podolińcu i Lewoczy oraz seminarium nauczycielskie w Nowej Wsi Spiskiej. Wyższe Kursy Nauczycielskie ukończył w Krakowie. W latach międzywoj. był nauczycielem w Krempachach (1923-24), Frydmanie (1924-35) i Nowym Targu (do wiosny 1940). Ponadto w 1936 zorganizował pierwszą szkołę podst. w Falsztynie, a w 1936-39 był także redaktorem nacz. "Gazety Podhala". Przed samą wojną pomagał żołnierzom i oficerom czechosł. przejść przez granicę do utworzonego w Polsce Legionu Czechosłowackiego (pod dowództwem płk Ludvika Svobody).
W czasie II wojny świat. musiał pracować poza Podhalem, na Słowacji, a po wojnie w szkołach powiatu myślenickiego. W 1972 jako emeryt wrócił do Frydmana i Nowego Targu. Działaczem Związku Podhalan był od 1924, a w 1981 został jego członkiem honorowym.
B. przez wiele lat spisywał w pol. gwarze spiskiej opowiadania lud., które częściowo opublikował od 1931 po czasopismach, np. "Gaz. Podhalańska", "Gaz. Podhala", "Orli Lot", "Płomyk", "Głos Młodzieży Wiejskiej", "Wieś", a także w kalendarzu "Przyjaciel Spisza i Orawy". Tematyka niektórych opowiadań jest tatrzańska. Ogłaszał również artykuły na różne tematy związane ze Spiszem, Podhalem i Orawą, aż do 1984.
Wybór swych opowiadań wydał B. osobno w dwóch książkach. Pierwsza to Spiski kotlik dukatów (Kr. 1980); tu znalazły się m.in. powiązane z Tatrami opowiadania: Latający mnich w Czerwonym Klasztorze i Jak zorzanie wielkoludowi z worka uciekli. Druga książka to Na Spiszu; obrzędy ludowe, opowieści i bajdy (Wa. 1986); tu również jest tematyka tatrzańska. Wcześniej 11 opowiadań B. znalazło się w zainspirowanej przez niego książce Andrzeja Jazowskiego Opowieści ludu spiskiego (Wa. 1967).
B. opublikował również trzy zbiory szkiców hist.: Szkice spiskie z czasów niedawnych (Nowy Sącz 1985), Na południowych kresach; obrazki z przeszłości Spisza (Nowy Sącz 1987) oraz Wspomnienia i relacje z historii Spisza i Podhala (Nowy Sącz 1987).
Comments